Karpaty zachodnie cz. 1

Dzień zero. Na dworzec, czyli pociąg, którego nie było

Jak wspominam dzień zero? Fatalnie: bo nerwówka, bo został odwołany pociąg, bo transport zastępczy się nie pojawił, bo cały misterny plan zdechł na skąpanym w mroku peronie wioskowej stacji PKP, bo tak nie powinna zaczynać się żadna przygoda. Byłem wściekły, a na usta cisnęły się słowa: Polregio ssie!

Nie miałem wyjścia. Pokręciłem rowerem kilka kilometrów do domu, szybko wrzuciłem Bestię do bagażnika i popędziłem samochodem w stronę Leszna, skąd odjeżdżał Intercity do  Przemyśla. Zaparkowałem przed budynkiem prokuratury i szybkościowo dojechałem bajkiem na dworzec. Odnalazłem peron, a po piętnastu minutach wgramoliłem się do wagonu z przedziałem rowerowym, w którym musiałem stoczyć bitwę ze stertą waliz blokującą wieszak na rowery. Po chwili Bestia wisiała wśród innych rowerów, a ja rozsiadłem się wygodnie w fotelu starając się zasnąć.

Dzień pierwszy, czyli ucieczka z Przemyśla

Przemyśl przywitał mnie słońcem i wysokimi temperaturami. Po ośmiu godzinach spędzonych w klimatyzowanym wagonie, zderzenie z upalną rzeczywistością poranka nie było przyjemne, ale postawiło mnie na nogi. Niewyspanie ustąpiło, a mózgownica przestawiła się w tryb przygody. Góry wzywały, serce łomotało, a oczy były spragnione widoków… Pod warunkiem że wydostanę się z miasta.

Przemyśl, och Przemyśl! Cóż to za miasto! Zdziwił mnie spory ruch o poranku. Głogów o tej porze jest senny, ulice puste, a tutaj? Otwarte kawiarnie, sklepiki, dookoła przechodnie zmierzający w sobie tylko znanym kierunku. I architektura! Ulice: Franciszkańska, Grodzka, Rynek, Biskupia z klimatycznymi schodami, Grodzka. Zamiast jechać, prowadziłem Bestię, kręcąc dookoła głową, podziwiając budynki i płynący poniżej San. Jestem zachwycony. Koniecznie muszę tutaj wrócić!

Zjadłem śniadanie, na stacji Orlen uzupełniłem zapasy wody i ominąwszy Twierdzę Przemyśl wbiłem się w las, obierając kurs na południe, czyli szlakami, ścieżkami, drogami i bezdrożami przez Pogórze Przemyskie, ku Bieszczadom.

CDN

Avatar photo
Kiedy nie uprawiam ogrodu, to kręcę korbą, nakurwiam z aparatem po leśnych ostępach albo uganiam się po nich z kompasem i mapą. Gubię się w górach po to, aby odnaleźć się kilka dni później. Zarywam noce przy dobrej książce. Czasami odsypiam je w namiocie rozbitym gdzieś w lesie albo na brzegu rzeki.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *